Goście

niedziela, 10 lutego 2019

Moja Marokańska Przygoda - odcinek 1: Początki

Wiecie, że z Szalonym Naukowcem praktycznie w ogóle nie przeszliśmy okresu randkowania?

Poznaliśmy się jakoś w maju albo czerwcu - żadne z nas nie pamięta za dobrze kiedy dokładnie. Był to dla mnie (jak się potem okazało: dla niego też) okres intensywnego życia towarzyskiego: sporo imprezowałam (podczas studiów jakoś nie miałam ku temu okazji) byłam zaangażowanym członkiem warszawskiego Couch Surfingu i współorganizowałam Tandem Evenings (wymiany językowe) - właśnie podczas jednej z takich wymian się poznaliśmy. Szalony Naukowiec przyszedł z kolegą z pracy i - co zabawne - z nich dwóch zapamiętałam jedną osobę: twarz jednego, a imię drugiego. Dość długo imię nie pasowało mi do człowieka z Maroka - nic dziwnego, było typowo włoskie.
Potem widywaliśmy się wielokrotnie na różnych takich grupowych spotkaniach, aż zbliżyliśmy się do siebie dopiero jakoś we wrześniu. W końcu zaprosił mnie na randkę, a ja się zgodziłam (nigdy nie byłam za bardzo asertywna - w tym wypadku na dobre mi to wyszło). Randka nie była za bardzo udana przez całą pierwszą połowę, dopiero potem jakoś się rozkręciła i zaczęło nam się fajnie gadać. Przez kolejne tygodnie utrzymywaliśmy dość intensywny kontakt głównie na komunikatorze (gadało się nadal fajnie), bo on akurat podróżował. Spotkaliśmy się raz czy dwa, kiedy był w Warszawie. A gdy wrócił i znowu się spotkaliśmy okazało się, że właśnie się przeprowadza. Pomiędzy końcem jednej umowy i początkiem kolejnej umowy miał dwa tygodnie przerwy. I wtedy wydarzyła się naprawdę dziwna rzecz: postąpiłam kompletnie nie w zgodzie ze swoją zachowawczą i ostrożną naturą i... Pomyślałam, że skoro oboje należymy do Couch Surfingu, to udostępnianie komuś kanapy jest tu kompletnie normalne. I zaproponowałam mu skorzystanie z mojej. Wymyśliłam sobie, że zwłaszcza, że to był akurat grudzień, Święta przecież miałam spędzać u rodziców, także nie byłoby mnie jakąś połowę tego czasu, więc nie byłoby dziwnie, prawda?

I w ten oto sposób w pewnym sensie po jakiś 5 randkach zamieszkaliśmy ze sobą. Powiedzmy.

Umówione dwa tygodnie minęły, a my nadal pomieszkiwaliśmy razem i naprawdę fajnie nam to wychodziło. Ale on wynajmował je jeszcze przez wiele miesięcy, żeby nie dokładać niepotrzebnej presji i żebyśmy oboje mieli wygodną i szybką drogę ewakuacyjną na wypadek, gdyby jednak ten pączkujący związek nie rozwinął się we właściwym kierunku.

A oto jedno z naszych pierwszych wspólnych arcydzieł kulinarnych. Odpowiedź na pytanie, kto odpowiadał za formę, a kto za treść pozostawiam domyślności czytelników.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz