Goście

środa, 16 października 2019

Związek (mieszany), a opinie innych

Przeczytałam historię kobiety, która popełniła samobójstwo po tym, jak odkryła, że jej dużo młodszy tunezyjski ukochany ma na boku drugą (a może pierwszą?) żonę: Tunezyjkę w swoim wieku. W jednym ze swoich ostatnich postów, obarcza go odpowiedzialnością za swoją śmierć i wspomina o tym, że przez niego straciła rodzinę i przyjaciół, którzy odradzali jej ten związek.

Śmierć zadana własną ręką to zawsze straszna tragedia. Większość z nas pewnie nawet nie wyobraża sobie cierpienia i poczucia samotności i desperacji, jakie musi odczuwać osoba decydująca się na taki krok. Jak bardzo brakowało jej wsparcia. 

Przez wszystkie te lata związku z Szalonym Naukowcem przeczytałam wiele dyskusji na temat "
co zrobić jeśli rodzina/znajomi mają coś przeciwko naszemu związkowi?. I wiecie co? 90% komentarzy to rzeczy w stylu to moje życie, nie mam zamiaru się oglądać na opinie innych; odcięłam się od nich; to twój partner, jak komuś się nie podoba, pokaż mu drzwi itd. 
Szczerze mówiąc zawsze czułam się jakaś inna czytając takie komentarze. Może jestem niezwykłą szczęściarą (albo po prostu świetnie dobieram przyjaciół), bo nikt w moim otoczeniu nie miał nigdy zastrzeżeń do mojego męża. Mam wrażenie, że wszyscy go lubią (czasem może bardziej niż mnie), moi rodzice też bez problemu go zaakceptowali. Pewnie gdyby ktoś z moich znajomych miał problem z jego narodowością lub kolorem skóry - szybko przestałby być moim znajomym.
Ale nie potrafię sobie wyobrazić odcięcia się od WSZYSTKICH przyjaciół i całej rodziny. Nie potrafię sobie wyobrazić powiedzenia wszystkim pocałujcie się w nos, to moje życie i nic wam do tego, bez wzięcia pod uwagę ich argumentów i przynajmniej próby dogadania się, wyjaśnienia. Czasem wielu prób. Gdyby wszystkie bliskie mi osoby, których rozsądkowi i ocenie sytuacji ufam, twierdziły (używając racjonalnych argumentów), że mój egzotyczny absztyfikant wykorzystuje mnie dla wizy, lub po prostu źle traktuje - raczej nie potrafiłabym się ot tak po prostu od nich wszystkich odciąć.
Tak, miłość jest ważna i to może ten mężczyzna będzie twoją najbliższą rodziną przez resztę życia. Ale jesteśmy istotami społecznymi, a pozytywny wpływ sieci wsparcia społecznego na nasze zdrowie (psychiczne i fizyczne) udowodniła cała masa badań. Potrzebujemy związków z różnymi ludźmi. Czy naprawdę warto tak łatwo ucinać wieloletnie relacje? 
Wierzę, że większość bliskich tak naprawdę często nieudolnie (bo nie wiedzą, bo kieruje nimi nieświadomy lęk, bo działają wszystkie możliwe błędy poznawcze i heurystyki - to temat na całkiem inny post), chce dla nas dobrze. I wierzę, że większość z nich, jak już oswoi się z nieznanym, pozna wybranka: pozbędzie się lęków i uprzedzeń oraz spojrzy obiektywnie. A jeśli jest on dobrym człowiekiem o dobrych intencjach, który nas dobrze traktuje: zaakceptuje go. Być może będą mieli wątpliwości, często bardzo stereotypowe (że przykuje cię do kaloryfera, że zamknie w domu, że każe zmienić wyznanie, odbierze dzieci i ubierze w burkę), czasem bardzo sensowne (że różnice kulturowe będą trudne do pokonania, że wyjedziesz z nim i nie będą cię już mieli blisko, że on cię oszukuje, że chce tylko wizy). Być może będzie trzeba spędzić sporo czasu słuchając, wyjaśniając, rozmawiając. Być może trzeba będzie po prostu przedstawić ich sobie i dać czasowi upłynąć. Ale wierzę, że warto przynajmniej dać im szansę. No i słuchać co mówią. Zwłaszcza, że osoba, która stoi z boku, potrafi spojrzeć z dystansem i zauważyć rzeczy, których my nie widzimy.
Oczywiście są sytuacje skrajne. Są ludzie tak przesiąknięci nienawiścią lub strachem, że jedyne na co ich stać to komentarze o zdradzie narodu, propozycje golenia głowy, teksty o dawaniu d..y "brudasowi", stawianie ultimatum albo zakaz wprowadzania partnera do domu. Mam głęboką nadzieję, że z czasem takich postaw będzie mniej i mniej. Ale tak naprawdę taką retorykę bardzo łatwo odróżnić od racjonalnych argumentów, prawda?
Odcinajmy się więc od głupiego hejtu, ale poza tym dajmy naszym bliskim chociaż szansę, nie skreślajmy ich łatwo.
A piszę to wszystko, bo nie mogę przestać myśleć o tym, że może gdyby ta kobieta z pierwszego akapitu miała więcej wsparcia od bliskich, gdyby ich nie wyrzuciła ze swojego życia, nie doszłoby do tragedii?

3 komentarze:

  1. Zwykle jest po prostu tak, że nasi bliscy, całe życie bombardowani historiami rodem z Faktu, po prostu się o nas boją, a kiedy dostaną szansę na lepsze poznanie naszych "egzotycznych absztyfikantów" (kocham!), z czasem zmieniają zdanie.

    Znam kilka osób, które wiążąc się z przedstawicielem tej samej kultury, tej samej narodowości również totalnie odcięły się od znajomych. "Przecież wystarczy, że mamy siebie". Ano wystarczy, dopóki bańka nie pryśnie. Taka para, która wiecznie na sobie wisi ma bardzo duże szanse na wypalenie się i nagle okazuje się, że "na zewnątrz" nikt nie czekał. Znajomi się nie odwrócili, po prostu się poddali, a po latach nie da się już wrócić do tego, co było. Faktycznie można zostać wtedy całkowicie bez wsparcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Zazwyczaj trzeba tylko cierpliwości, chociaż znam i historie beznadziejne, gdzie faktycznie rodzina kieruje się totalnym rasizmem, uprzedzeniami i w ogóle nie da się dogadać. Bardzo to przykre, ale mimo wszystko: nie aż takie częste

      Usuń
  2. Hell yeah, zdrada narodu! Polski internet wiele o tym mówi, jak również o tym, kim są Polki, które ośmieliły się związać z cudzoziemcem (tak jakby Polaków nie było!!111)

    OdpowiedzUsuń