Goście

środa, 17 lipca 2019

Związki internetowe

Wracałam sobie właśnie z przedłużonego weekendu z mężem, kiedy naszła mnie refleksja, że nie ufam związkom internetowym. I mówię to z pełną świadomością, że w najbliższym otoczeniu mam dwie pary, które tak zaczynały, a teraz są szczęśliwe (lub dobrze udają) w RL. 
Nie mam tu bynajmniej na myśli samego poznania się przez internet - internet jest tak samo dobrym miejscem do nawiązywania znajomości, jak cokolwiek innego. Mówię o budowaniu związku przez internet, planowaniu wspólnej przyszłości, a nawet planach matrymonialnych na tej podstawie.

Pominę tu najbardziej oczywisty argument czyli oszustwa internetowe, bo to chyba oczywiste. 

Tak naprawdę nie ufam związkom internetowym, bo łatwo można się oszukać samemu. Łatwo paść ofiarą myślenia życzeniowego, zebrać okruchy informacji i ułożyć w obraz, który się nam podoba i przegapić fakt, że rzeczywistość jest trochę inna. Wynika to z tego, że przez internet poznajemy tylko wycinek pewnej osoby: to co ona nam o sobie powie, to co zechce nam pokazać, to co my z tego zrozumiemy. Nie ma za bardzo możliwości zweryfikowania tego obrazu z rzeczywistością, co jest naturalnym procesem zachodzącym non-stop w znajomościach toczących się w RL. Bo do tego jest potrzebna obserwacja człowieka w codziennym życiu. Tak po prostu. Czy kasuje bilet w autobusie, czy mówi 'dzień dobry' wchodząc do sklepu, czy daje napiwek, czy odpisuje na smsy będąc na randce, jak odnosi się do innych ludzi, jak traktuje koleżanki, kolegów, czy ogląda się za ładnymi kobietami na ulicy, czy ma pedantyczny porządek, czy może poza zasięgiem kamery nowa cywilizacja rozwija kolonie na starych talerzach... I tak dalej, wiadomo o co chodzi. I o ile rozmowy są bardzo ważne, pozwalają poznać czyjeś wnętrze, jego przekonania, ideały, wartości, marzenia, cele, plany to jednak (powtórzmy wszyscy razem): czyny znaczą więcej niż słowa. Już o tym pisałam poprzednio: co komu po najpiękniejszych słowach, jeśli nie mają odzwierciedlenia w czynach?
Ale do rzeczy. Jak to się wszystko ma do mojego weekendu? Ano tak, że związek przez internet, to raczej związek na odległość. Oczywiście są spotkania, jedno jeździ do drugiego na weekendy lub urlopy. "Przecież poznałam go osobiście, byłam u niego 3 razy, wiem jaki jest" można często usłyszeć. I wiecie co? No nie.
Z Szalonym Naukowcem byliśmy ze sobą ponad 4 lata, a mieszkaliśmy razem niecałe 4, kiedy dostał postdoc za granicą i zaczął spędzać tam nieprzyjemnie dużo czasu. Teraz, kiedy jesteśmy razem głównie w weekendy (na szczęście już niedługo), widzę, jak to się różni, od wspólnego spędzania czasu wcześniej. Jakbyśmy wpadali w specjalny tryb randkowy: mieszkanie jest posprzątane przed moim albo jego przyjazdem, zakupy zrobione, a my skupiamy się na nadrabianiu zaległości kinowych albo w życiu towarzyskim, chodzimy na długie spacery, oddajemy się różnym rozrywkom jadamy na mieście. Staramy się zmieścić w ciągu weekendu wszystkie fajne rzeczy, które miałyby miejsce w ciągu "straconych dni". Siłą rzeczy nie da się wcisnąć wszystkiego. Dlatego nie robimy tego, co zwykle robimy sami ze sobą w wolnym czasie - co na dłuższą metę by na pewno nie zadziałało, bo każde z nas potrzebuje przestrzeni dla siebie. Nie ma złych humorów, nie ma kłótni o to kto pozmywa gary. Nikogo nie interesuje pranie, sprzątanie ani w ogóle jakiekolwiek obowiązki. Nie mówiąc o ich podziale A większość bardziej problematycznych, nieprzyjemnych albo po prostu nudnych spraw czeka na koniec weekendu.
A normalne życie przecież tak nie wygląda.
Kryzysy w pracy, stresy, problemy finansowe, awarie, choroby, wypadki, rodzina albo znajomi potrzebujący pomocy, sprawy urzędowe, wizyty lekarskie, organizacja domu, imprez, remontów i przemeblowań i cała masa innych rzeczy różnego kalibru dzieje się pomiędzy spotkaniami. I oczywiście można być w tym razem, wspierać się (na odległość), ale spontaniczne reakcje drugiej osoby na to wszystko (które mówią o człowieku tak wiele) często odbywają się gdzieś poza naszym zasięgiem. Jak można poznać się bez tego?
Ona może nigdy się nie dowiedzieć, że on w stresie rzuca przedmiotami o ścianę albo nigdy nie sprząta, nie robi prania ani nie gotuje, bo to domena kobiety.
On może nie odkryć, ze ona każdy problem lubi przegadać z siostrą przez telefon i że te rozmowy odbywają się codziennie i trwają godzinę, a w jej szafie kryją się dziesiątki ubrań kupionych na poprawę samopoczucia i nigdy nie noszonych. I tak dalej.
Większość przykładów jakie tu podaję to proste sprawy, z którymi większość par świetnie sobie radzi. Brudne naczynia, różnice zdań w kwestii napiwku - no jakie to ma znaczenie, gdy ludzie się kochają? Pewnie niewielkie. To tylko przykłady, które - podobnie jak wiele innych rzeczy, także tych ważniejszych, które podlegają temu mechanizmowi - sumują się w bogaty, pełen szczegółów i różnych odcieni, obraz człowieka. Oczywiście nie trzeba jakości 4k żeby rozpoznać twarz. Pewnie wystarczy XGA (jakby ktoś nie wiedział XGA to rozdzielczość 1024x768, podczas gdy 4k to: 4096x3112 - dowiedziałam się tego dzisiaj). Ale czy budowanie planów na przyszłość w oparciu o obraz XGA, zamiast 4k jest rozsądne? Jak wiecie gorąco wierzę w teorię, że kluczem do dobrego związku jest dobre dobranie partnera, a to oparte jest na jego dogłębnym poznaniu. Dlatego zdecydowanie opowiadam się za 4k
PS. Nie mówię, że naprawdę dobre poznanie kogoś w jakości 4k przez internet jest niemożliwe. Nie jest. Ale jest niezwykle trudne i - moim zdaniem - po prostu bardzo rzadkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz