Goście

czwartek, 21 lutego 2019

Jak pech to pech

Jak pewnie część z Was wie załatwianie spraw pobytowych w naszym pięknym kraju to droga przez mękę.
Kiedy więc Szalonego Naukowca kariera poniosła tymczasowo za Odrę, byliśmy pełni pozytywnych wrażeń, jak fantastycznie gładko te sprawy działają tam: wizę na pracę dostał w ciągu 4 dni (czyt: CZTERECH dni), wszystkie inne sprawy (mieszkanie, obowiązkowy w Niemczech meldunek, konto, telefon itd) udało się pozałatwiać dosłownie w tydzień.
8 miesięcy później wiza - jak to z takimi wizami bywa, kiedy kończy się umowa - dobiegła końca. Proces załatwiania/przedłużania pozwolenia na pobyt okazał się prosty: jedna szybka wycieczka do odpowiedniego urzędu z nowym listem intencyjnym w celu uzyskania 3 miesięcznego przedłużenia w czasie którego nowe pozwolenie zostanie przeprocesowane. Ba! Nawet lepiej! Dzień przed wizytą w urzędzie Szalony Naukowiec podpisał nowy kontrakt, który zabrał ze sobą i na ten widok pani urzędniczka poklikała w systemie, wydobyła wszystkie jego dokumenty (najwyraźniej można przechowywać je w formie cyfrowej, a nie w teczkach, ktoś powinien powiadomić o tym biuro ds cudzoziemców w Polsce) zaproponowała rozpocząć procedurę uzyskiwania tzw Blue Card*. Szalony Naukowiec, który aplikować o nowe pozwolenie na pobyt planował później, oczywiście z chęcią na to przystał. Okazało się, że potrzeba tylko jednego formularza wypełnianego przez pracodawcę, który ten może dosłać urzędowi mailem i już na początku lutego (po nieco ponad 2 miesiącach!), karta powinna być gotowa. Tydzień czy dwa później Szalony Naukowiec otrzymał potwierdzenie wysłania wspomnianego dokumentu i na tym zakończył się ten temat.

Skoro tak, to gdzie ten pech?

A otóż tutaj:
Kiedy wróciwszy ze swojej konferencji i odwiedzin u M-żonki, Szalony Naukowiec sprawdził pocztę i nie znalazł informacji o karcie, zaczął się niepokoić. Jak się okazało: słusznie. Karta nie została wydana, ani procedura nie ruszyła dalej, bo brakujący dokument od pracodawcy nigdy nie dotarł do urzędu.
Co więcej, w międzyczasie Szalony Naukowiec się przeprowadził, a tak się składa, że nowe mieszkanie jest tuż za granicą landu.... co oznacza jurysdykcję innego urzędu. Urzędu w zupełnie innym mieście. Ale ze względu, na to że procedura zaczęła się w poprzednim urzędzie, żaden z tych urzędów nie wie, który z nich powinien się tym zająć.
A zegar tyka.
Ktoś mógłby zapytać dlaczego Szalony Naukowiec w ogóle się przeprowadzał akurat wtedy i akurat tam? Otóż dlatego, że zdążył już wypowiedzieć poprzednie mieszkanie, gdyż jego umowa w Instytucie Naukowym, który go zatrudnia(ł) dobiegała końca. Przedłużenie nie było przewidywane i z końcem listopada miał wrócić do Polski. Kiedy zaproponowano mu pozostanie na kilka miesięcy dłużej miał tylko kilka dni na znalezienie nowego mieszkania.
A czemu nie aplikował o tą Blue Card we właściwym urzędzie? Ano dlatego, że tamtego dnia to był właściwy urząd.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że Instytut Naukowy zaproponuje przedłużenie współpracy tak bardzo w ostatniej chwili?
Jakie jest prawdopodobieństwo, że mieszkanie odległe od pracy o 20-30 min jest w innym landzie?
Jakie jest prawdopodobieństwo, że sekretarka Instytutu Naukowego w Niemczech w XXI (a nie XIX) wieku wyśle dokument listem, a nie mailem?
Jakie jest prawdopodobieństwo, ze w Niemczech zaginie list?

*Blue Card (aka Niebieska Karta, ale pozostanę przy angielskiej nazwie ze względu na znacznie popularniejsze znaczenie tego terminu w języku polskim), to specjalna kategoria pozwolenia na pobyt w kraju członkowskim EU dla osoby spełniającej pewne konkretne kryteria

1 komentarz: