Goście

poniedziałek, 16 marca 2020

Życie w czasach zarazy, czyli jak przetrwać koronawirusa i nie zwariować. Część 1.


Dość długo miałam spory dystans do koronawirusowej paniki, ale ostatnich kilka dni sprawiło, że doszłam do wniosku, że sytuacja jest poważna, a przykład Włoch pokazuje, co może się stać, gdy podejdzie się do niej zbyt lajtowo. A wygląda na to, że w Polsce ma szansę być dużo gorzej: chyba wszyscy czytaliśmy o szokująco małej ilości testów i o bardzo słabym przygotowaniu szpitali - choćby pod względem zasobów takich jak stroje ochronne, nie mówiąc już o miejscach na OIOMie. Nie jestem specjalistą od epidemiologii czy wirusologii, ale czytam oficjalne źródła, statystyki, newsy i zalecenia i bardzo wierzę, że trzeba zrobić wszystko co się da, żeby osłabić/spowolnić rozprzestrzenianie się wirusa.
Dlatego od czwartku oboje z Szalonym Naukowcem siedzimy w domu i ograniczamy wszystkie wyjścia i interakcje społeczne oraz - ogólnie - kisimy się we własnym sosie. Oboje mamy to szczęście, że możemy pracować zdalnie, ale o ile on całkiem to lubi: ja wręcz przeciwnie. Mimo, że od bodajże dwóch lat mam taką możliwość i od czas do czasu z niej korzystam: nie przepadam za tym. Przede wszystkim ze względów zawodowych (nad którymi nie będę się w tej chwili rozwodzić), ale także dlatego, że chodzenie do pracy i wynikająca z niego struktura dnia są mi potrzebne dla higieny psychicznej. Podobnie z resztą jak w ogóle wychodzenie z domu i życie towarzyskie. Po dniu pracy zdalnej (zwłaszcza połączonym z weekendem w domu) zaczynam się często czuć jak wrastający w podłoże ziemniak (niezależnie jak niepoprawne z punktu widzenia biologii może być to porównanie).
Wiem, że dla wielu osób praca z domu i w ogóle siedzenie w nim nie jest problemem, ale dla wielu - tak jak dla mnie - może stanowić wyzwanie. Przygotowałam więc kilka rad jak jednak nie zamienić się z ziemniaka
Zacznijmy od kwestii pracy, jako że ona zajmuje nam połowę dnia.
Największym problemem (ryzykiem?) związanym z tzw Home Office jest zlanie się czasu pracy z czasem poza pracą. Aby tego uniknąć warto zastosować kilka rozwiązań:
1. Stanowisko pracy. W miarę możliwości warto zorganizować sobie miejsce przeznaczone tylko do pracy. Nie pracuj na kanapie, na której spędzisz potem resztę dnia ani w łóżku. To ani wygodne, ani dobre dla higieny pracy (także psychicznej). Jeśli nie możesz wygospodarować osobnego miejsca tylko do pracy i korzystasz na przykład ze stołu w salonie (jak ja) postaraj się zlikwidować stanowisko, po zakończonym dniu pracy.
2. Przedpracowe rytuały. Chodząc do pracy wykonujemy całą serię czynności, które przenoszą nas z trybu "dom" do trybu "praca". Oczywiście najważniejsze jest fizyczne przeniesienie się z miejsca na miejsce, ale jako że przy pracy zdalnej nie wchodzi to w grę: warto zbudować sobie pewien rytuał, który umożliwi chociaż przeniesienie się mentalne. Nie proponuję tu nakładania makijażu i garsonki (chyba, że twoja praca zdalna wymaga videokonferencji), ale może prysznic, przebranie się w coś innego niż piżama, śniadanie i kawa? Poza tym warto trzymać się stałych godzin rozpoczynania (i kończenia) pracy: nawet jeśli nie ma to większego znaczenia dla twojego szefa i wykonywanych zadań.
3. Wyraźne granice (czasu) pracy. Po przeniesieniu się w tryb "praca" warto w nim pozostać przez czas, który masz zamiar na tę pracę poświęcić. Unikaj włączania telewizora, odpalania netfliksa czy (intensywniejszego niż gdy jesteś w biurze) korzystania z mediów społecznościowych. To pranie też nie musi być zrobione właśnie teraz. A gdy już ta 17 (czy któraś inna,) wybije: dobrze w jakiś wyraźny sposób zaznaczyć zakończenie dnia pracy. Niech to będzie coś więcej niż zamknięcie okienka aplikacji firmowej i zastąpienie jej okienkiem facebooka. Jeśli masz miejsce dedykowane tylko do pracy: posprzątaj je i opuść. Jeśli korzystasz z miejsca, służącego także do innych celów: tak jak pisałam w punkcie 1: zlikwiduj stanowisko pracy. Da ci to poczucie mentalnego zakończenia trybu "praca" i możliwość przejścia do trybu "dom".
4. Ruch. W normalnych czasach wychodzisz z domu, może idziesz pieszo albo przynajmniej dochodzisz do przystanku czy samochodu. Chodzisz też po biurze i ogólnie zapewne poruszasz się sporo więcej niż w domu. Dlatego warto pilnować, żeby chociaż co godzinę wstać z krzesła, przejść się po mieszkaniu, może trochę porozciągać? Może masz piłkę na której możesz siedzieć zamiast krzesła? Czemu to jest ważne chyba nie muszę tłumaczyć (i nie chodzi tylko o punkt A poniższego mema)
Sytuacja, w której się znajdujemy wiąże się oczywiście nie tylko z pracą w domu, ale ogólnie siedzeniem w czterech ścianach, co na dłuższą metę może nie mieć dobrego wpływu na twoje samopoczucie. Na moje nie ma. W następnej części napiszę wam swoje przemyślenia jak radzić sobie z przedłużającym się uziemieniem w kontekście pozapracowym, a może też w związkowym.
A wy jakie macie sposoby na zachowanie higieny psychicznej i skuteczności podczas pracy z domu?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz