Goście

sobota, 25 kwietnia 2015

Podróże małe i duże - Gdańsk

Rany, nie mam czasu na pisanie. Dużo się dzieje.
Dziś chciałam opisać naszą wycieczkę do Gdańska, która była jedną z bardziej spontanicznych rzeczy, jakie zrobiłam i bardzo chciałabym zachować jej szczegóły na długo.
Otóż któregoś dnia usłyszałam o promocji na bilety. Pomyśleliśmy chwilę i jeszcze tego samego dnia mieliśmy bilety na jednodniową podróż :)
11 kwietnia wstaliśmy bardzo wcześnie aby złapać autobus, który dowiózł nas na lotnisko, skąd w 40 min znaleźliśmy się na miejscu. Zdecydowanie wąskim gardłem Trójmiasta jest komunikacja lotnisko-miasto (i odwrotnie). Jeden autobus w weekendy jeżdżący max 2 razy na godzinę to nie jest dużo, za to jeden automat z biletami na przystanku, będący chyba jedynym na całym lotnisku, skutecznie zmniejsza ilość podróżnych w autobusie.
Najpierw udaliśmy się do Sopotu, a po drodze, gdzieś w okolicach Oliwy na początek wywinęłam pięknego,orła niemal u stóp kiosku z biletami. Mijają 2 tygodnie a ja nadal mam strupy na ręku :D jest pamiątka.
Wysiedliśmy w Sopocie i udaliśmy się na Monciaka, który o tej porze, czyli w okolicach 10, był raczej pusty, obejrzeliśmy Krzywy Domek, spożyliśmy oscypka z żurawiną i dotarliśmy na molo. O tej porze roku wstęp nie był jeszcze płatny. Molo jest super :) połaziliśmy po nim, podczas gdy pogoda robiła się coraz ładniejsza: było piękne słońce i tylko lekki wiatr.
Następnie, zahaczając o budkę z goframi, powędrowaliśmy na plażę, gdzie zawarliśmy bliską znajomośc z zimnym piaskiem oraz wodą o temperaturze jakiś minus 100 stopni. Ciekawa sprawa, że potem piasek okazał się zupełnie ciepły ;) zebraliśmy kilka muszelek i wróciliśmy Monciakiem na SKMkę.
W Gdańsku łaziliśmy po Starówce: ulica Długa, Mariacka, nadbrzeże nad Motławą. Kupiliśmy pamiątki (magnesik na lodówkę, karty z trójmiejskimi fotkami, pocztówki), obsesyjnie oglądaliśmy bursztyny (ja), kupiliśmy urodzinowy prezent dla siostry (on). Zjedliśmy  w okolicach Żurawia bałtyckiego dorsza w wyśmienitym sosie cytrynowym, który smakował jak lemon tarte. Później poszliśmy do bazyliki mariackiej i wdrapaliśmy się na wieżę. 400 stopni, Ewa Ch. byłaby dumna. Droga na szczyt jest bardzo Hogwarts style: najpierw kręte malutkie schodki w murze, potem przejście wewnątrz dachu, a potem serpenty schodów po wewnętrznych ściankach pustej, dużej wierzy. Fajnie! Widoki też fajne.
Na koniec przeszliśmy uliczką Piwną do Wielkiej Zbrojowni i wróciliśmy na ul. Długą, gdzie spokojnie kontynuowałam bursztynową obsesję, aż trafiliśmy do Sowy na lody i szarlotkę. 

Podróż powrotna była szybka, nigdy wcześniej nie leciałam w nocy samolote, fajny efekt! Zwłaszcza jak przy starcie gaśnie światło - pomyślałam sobie wtedy ze D. pewnie by się przestraszyła, ale mnie się podobało.
Dotarliśmy do domu po 23. Wykończeni i baaardzo zadowoleni :)
Podróże są super, czytałam,niedawno artykuł o przewadze doświadczeń nad rzeczami i postanowiłam go sobie wziąć do serca. 

PS. Publiczne toalety w Trójmieście są droższe niż w Warszawie.