Goście

środa, 30 października 2019

Moje Wielkie Marokańskie Wesele część 2.

Wiecie co? Moje Wielkie Marokańskie Wesele (MWMW) mnie zaczęło trochę przerastać. Gdzieś mniej więcej pomiędzy momentem, kiedy dowiedziałam się, że jeszcze potrzebujemy czwartego stroju (a do każdego z nich muszę też mieć inną parę butów), a momentem, kiedy odkryłam, że teściowa mnie wysyła do fryzjera, który najprawdopodobniej zrobi mi doczepy, bo moje własne, krótkie włosy, nie będą stanowiły wystarczającej bazy do tiary, którą mam mieć na głowie. Na makijaż z resztą także, mimo, że wspomniałam, że zamierzam pomalować się sama - chyba moje własne umiejętności w tym zakresie nie budzą jej zaufania.
Mam uczucie, że teściowa jakby próbowała mnie przerobić na Marokankę - przynajmniej na ten jeden dzień. Myślę sobie, że może powinnam to docenić być mniej niewdzięczna, bo wiele kobiet w związkach mieszanych w ogóle nie miało okazji poznać teściów albo nie zostały przez nich zaakceptowane na tyle, żeby organizować im wesela. Może powinnam założyć na twarz uśmiech numer pięć i otworzyć się entuzjastycznie na to nowe, jakby nie było: jedyne w swoim rodzaju doświadczenie? (Dlaczego, ach dlaczego, nie może to być ślub jednej z moich szwagierek?). Staram się.
Tylko, że jednocześnie do głowy ciśnie się pytanie "a gdzie w tym jestem ja?" Ja: z moimi krótkimi włosami, niechęcią do bycia w centrum uwagi, i do bycia noszoną, awersją do doczepów, mocnego makijażu, sukienek i tiar (poza Tiarą Przydziału, ale coś mi mówi, że nie o taką chodzi)?
Pewnie gdzieś w tym wszystkim jest jakiś złoty środek i mam nadzieję, że uda mi się go znaleźć.
Więc jeśli ktoś wie gdzie go szukać, niech przemówi teraz (albo zamilknie na wieki)

środa, 16 października 2019

Związek (mieszany), a opinie innych

Przeczytałam historię kobiety, która popełniła samobójstwo po tym, jak odkryła, że jej dużo młodszy tunezyjski ukochany ma na boku drugą (a może pierwszą?) żonę: Tunezyjkę w swoim wieku. W jednym ze swoich ostatnich postów, obarcza go odpowiedzialnością za swoją śmierć i wspomina o tym, że przez niego straciła rodzinę i przyjaciół, którzy odradzali jej ten związek.

Śmierć zadana własną ręką to zawsze straszna tragedia. Większość z nas pewnie nawet nie wyobraża sobie cierpienia i poczucia samotności i desperacji, jakie musi odczuwać osoba decydująca się na taki krok. Jak bardzo brakowało jej wsparcia. 

Przez wszystkie te lata związku z Szalonym Naukowcem przeczytałam wiele dyskusji na temat "
co zrobić jeśli rodzina/znajomi mają coś przeciwko naszemu związkowi?. I wiecie co? 90% komentarzy to rzeczy w stylu to moje życie, nie mam zamiaru się oglądać na opinie innych; odcięłam się od nich; to twój partner, jak komuś się nie podoba, pokaż mu drzwi itd. 
Szczerze mówiąc zawsze czułam się jakaś inna czytając takie komentarze. Może jestem niezwykłą szczęściarą (albo po prostu świetnie dobieram przyjaciół), bo nikt w moim otoczeniu nie miał nigdy zastrzeżeń do mojego męża. Mam wrażenie, że wszyscy go lubią (czasem może bardziej niż mnie), moi rodzice też bez problemu go zaakceptowali. Pewnie gdyby ktoś z moich znajomych miał problem z jego narodowością lub kolorem skóry - szybko przestałby być moim znajomym.
Ale nie potrafię sobie wyobrazić odcięcia się od WSZYSTKICH przyjaciół i całej rodziny. Nie potrafię sobie wyobrazić powiedzenia wszystkim pocałujcie się w nos, to moje życie i nic wam do tego, bez wzięcia pod uwagę ich argumentów i przynajmniej próby dogadania się, wyjaśnienia. Czasem wielu prób. Gdyby wszystkie bliskie mi osoby, których rozsądkowi i ocenie sytuacji ufam, twierdziły (używając racjonalnych argumentów), że mój egzotyczny absztyfikant wykorzystuje mnie dla wizy, lub po prostu źle traktuje - raczej nie potrafiłabym się ot tak po prostu od nich wszystkich odciąć.
Tak, miłość jest ważna i to może ten mężczyzna będzie twoją najbliższą rodziną przez resztę życia. Ale jesteśmy istotami społecznymi, a pozytywny wpływ sieci wsparcia społecznego na nasze zdrowie (psychiczne i fizyczne) udowodniła cała masa badań. Potrzebujemy związków z różnymi ludźmi. Czy naprawdę warto tak łatwo ucinać wieloletnie relacje? 
Wierzę, że większość bliskich tak naprawdę często nieudolnie (bo nie wiedzą, bo kieruje nimi nieświadomy lęk, bo działają wszystkie możliwe błędy poznawcze i heurystyki - to temat na całkiem inny post), chce dla nas dobrze. I wierzę, że większość z nich, jak już oswoi się z nieznanym, pozna wybranka: pozbędzie się lęków i uprzedzeń oraz spojrzy obiektywnie. A jeśli jest on dobrym człowiekiem o dobrych intencjach, który nas dobrze traktuje: zaakceptuje go. Być może będą mieli wątpliwości, często bardzo stereotypowe (że przykuje cię do kaloryfera, że zamknie w domu, że każe zmienić wyznanie, odbierze dzieci i ubierze w burkę), czasem bardzo sensowne (że różnice kulturowe będą trudne do pokonania, że wyjedziesz z nim i nie będą cię już mieli blisko, że on cię oszukuje, że chce tylko wizy). Być może będzie trzeba spędzić sporo czasu słuchając, wyjaśniając, rozmawiając. Być może trzeba będzie po prostu przedstawić ich sobie i dać czasowi upłynąć. Ale wierzę, że warto przynajmniej dać im szansę. No i słuchać co mówią. Zwłaszcza, że osoba, która stoi z boku, potrafi spojrzeć z dystansem i zauważyć rzeczy, których my nie widzimy.
Oczywiście są sytuacje skrajne. Są ludzie tak przesiąknięci nienawiścią lub strachem, że jedyne na co ich stać to komentarze o zdradzie narodu, propozycje golenia głowy, teksty o dawaniu d..y "brudasowi", stawianie ultimatum albo zakaz wprowadzania partnera do domu. Mam głęboką nadzieję, że z czasem takich postaw będzie mniej i mniej. Ale tak naprawdę taką retorykę bardzo łatwo odróżnić od racjonalnych argumentów, prawda?
Odcinajmy się więc od głupiego hejtu, ale poza tym dajmy naszym bliskim chociaż szansę, nie skreślajmy ich łatwo.
A piszę to wszystko, bo nie mogę przestać myśleć o tym, że może gdyby ta kobieta z pierwszego akapitu miała więcej wsparcia od bliskich, gdyby ich nie wyrzuciła ze swojego życia, nie doszłoby do tragedii?

czwartek, 10 października 2019

Jak radzić sobie z różnicami w związku



Znacie moją teorię, że nic nie jest tak ważne dla udanego związku, jak dobre dopasowanie. Dopasowanie wcale jednak nie musi znaczyć podobieństwa. Ludzie różnią się pod bardzo wieloma względami i to jest super, bo gdybyśmy wszyscy byli tacy sami świat byłby okropnie nudny. Jednak różnorodność, która czyni świat fascynującym miejscem, niekoniecznie jest łatwa pod jednym dachem.
Różnice między ludźmi mogą mieć najróżniejszą naturę: od światopoglądowych przez osobowościowe po te związane z preferencjami, przyzwyczajeniami, gustem itp. Jedno jest katolikiem, drugie ateistą; jedno preferuje tradycyjny model rodziny, drugie: partnerski; ekstrawertyk i introwertyczka; pesymista z optymistką; jedno lubi co piątek imprezować, drugie: spędzać wolny czas na kanapie; jedno zmywa zaraz po gotowaniu, drugie zostawia gary na kilka godzin (lub dni). I tak dalej.
Różnice międzyludzkie są fajne, ciekawe, wartościowe i stymulujące, ale jeśli dwie osoby chcą dzielić życie, siłą rzeczy będzie dochodziło między nimi do konfliktów na ich tle. Niektóre z nich mogą być trudne lub niemożliwe do przeskoczenia (patrz: dobre dobranie się). Z innymi natomiast można sobie poradzić i jest na to parę strategii.

Wyobraźmy sobie Kasię i Krzyśka. Kasia i Krzysiek są ze sobą już dobrych kilka miesięcy i planują pierwszy wspólny wyjazd: na majowy długi weekend. Problem w tym, że mają bardzo różne wizje, jak ten wyjazd ma wyglądać. Krzysiek, jak przystało na ekstrawertyka, chciałby żeby pojechali - jak on co roku - z jego przyjaciółmi na Mazury, gdzie wynajmą razem domek, całymi dniami będą się kąpać w jeziorze, a wieczorami organizować ogniska i imprezy. Introwertycznej Kasi natomiast, na ich pierwszy wspólny wypad, marzy się romantyczny wyjazd we dwoje w góry. Mamy więc różnicę zdań i konflikt na jej tle. Jak można sobie z tym poradzić?
Moim zdaniem, to co charakteryzuje dobry sposób radzenia sobie z różnicami i konfliktami, to stopień zadowolenia obu zaangażowanych osób i stopień subiektywnie odczuwanej "sprawiedliwości" (który także rzutuje na satysfakcję). Uszeregowałam je wraz ze wrostem obu.
Strategia 1: walka. Kasia i Krzysiek mogą się pokłócić. On może jej wytknąć, że ona nigdy nie chce spotykać się z jego znajomymi, ona jemu - że on nigdy nie ma czasu tylko dla niej. I tak dalej - wszyscy możemy sobie wyobrazić dokąd taka wymiana zdań doprowadzi.
Strategia 2: unikanie. Kasia i Krzysiek, wiedząc, że mają różne opinie, ale nie chcąc się z tym zmierzyć, mogą unikać tematu. Najlepiej tak długo aż jedna z opcji stanie się niemożliwa. Albo obie.
Strategia 3: uleganie. Alternatywnie jedno z nich może też zrezygnować ze swoich preferencji na rzecz drugiego.
Tak naprawdę i unikanie i uleganie mogą czasami być dobrymi rozwiązaniami. Na dłuższą metę jednak obie te metody niosą ze sobą ryzyko: konflikty zepchnięte pod dywan w końcu mogą się wylać szerokim i niekontrolowanym strumieniem. A częste uleganie jednej osoby może doprowadzić do frustracji, poczucia niesprawiedliwości, "punktowania się" i rozliczania. Osoba, która cięgle ustępuje zazwyczaj po jakimś czasie zaczyna mieć pretensję do partnera zarówno o samo ustępowanie, jak i o brak docenienia go - bo jakoś tak już jest, że partner, który zazwyczaj stawia na swoim, łatwo przyzwyczaja sie do takiego stanu rzeczy i traktuje go jako coś oczywistego, wręcz należnego, zamiast zrekompensować poświęcenia przynajmniej dając wyraz wdzięczności i uznaniu. W poświęcającej się osobie narasta więc nie tylko frustracja związana z niespełnionymi oczekiwaniami i niezaspokojonymi potrzebami, ale dodatkowa typu "i po co ja to robię", "niewdzięcznik jeden".
Na szczęście są też bardziej konstruktywne sposoby:
Strategia 4: kompromis.
Kompromis to taka najbardziej oczywista rada, prawda? Ja trochę ustąpię, ty trochę ustąpisz, żadne z nas może nie będzie zadowolone w 100%, ale jakoś to będzie. Kasia i Krzysiek mogliby na przykład podzielić swój długi weekend na pół i spędzić każdą jego część inaczej (zapewne tracąc przy tym część czasu na przejazdy). Ewentualnie mogliby połączyć strategię 3 i 4 i dogadać się, że jedno ustąpi teraz, a drugie: za rok.
Kompromis to całkiem dobre rozwiązanie, a najlepiej sprawdza się w sytuacji, kiedy każdy rezygnuje z czegoś mało istotnego, a dostaje coś ważnego. Jak jednak określić co jest na ile dla kogo ważne i jak to porównać aby zapewnić pewien względny poziom poczucia "sprawiedliwości"?
I tu dochodzimy do ostatniej i jednocześnie mojej ulubionej opcji.
Strategia 5: współpraca.
Współpraca to taki trochę upgrade'owany kompromis. Chodzi w niej o to, żeby zminimalizować ustępowanie na rzecz wspólnie wypracowanego rozwiązania maksymalnie satysfakcjonującego obie strony. Nie jest to jednak takie proste: jeśli interesy/preferencje wydają się sprzeczne, trzeba się czasem nagimnastykować, aby osiągnąć rozwiązanie. Żeby do niego dojść, trzeba przebić się przez to co jest na powierzchni i otworzyć na poznanie i zrozumienie potrzeb drugiej osoby.
Kasia i Krzysiek nie mogą zatrzymać się na stwierdzeniu "on chce ze znajomymi na Mazury" i "ona chce we dwójkę w góry" - muszą oboje pójść dalej i zrozumieć jakie potrzeby stoją za tymi preferencjami. Dopiero, kiedy je poznają, będą w stanie wypracować rozwiązanie.
Na przykład mogą odkryć, że Krzyśkowi zależy na wyjeździe z przyjaciółmi - z którymi trzyma się od lat, a majowy wspólny wyjazd jest dla nich tradycją od czasu studiów - bo są oni dla niego jak rodzina. Z tatą nie ma kontaktu, a mama wiele lat temu wyszła za mąż i skupiła się na kolejnych młodszych dzieciach, i to własnie przyjaciele wspierali go we wszystkich ważnych i trudnych sytuacjach życiowych. Krzyśkowi bardzo zależy na tym, żeby lepiej poznali Kasię, bo czuje, że ich związek robi się poważny. Niestety jak dotąd nie było ku temu za wielu okazji. W sumie Krzysiek trochę się martwi, że Kasia nie lubi jego przyjaciół i dlatego unika spotkań z nimi, albo, że nie traktuje ich związku poważnie, skoro nie chce zbliżyć się z jego przyszywaną rodziną.
Kasia natomiast chciałaby spędzić trochę czasu sam na sam z ukochanym. Oboje dużo pracują, i nie mają go dla siebie za wiele. Kasia, jako osoba zdystansowana i powoli nawiązująca więź czuje, że potrzebuje takiego czasu tylko we dwoje. Spędzenie 5 dni w jednym domku z grupą obcych de facto ludzi i z zerową szansą na odseparowanie się od nich choćby na chwilę, trochę ją przeraża - podobnie jak duża zażyłość całej grupy. Sama nie ma tak bliskich przyjaciół i trochę zazdrości im tej relacji, a jednocześnie jest o nią zazdrosna, bo boi się, że przyjaciele okażą się dla Krzyśka ważniejsi niż ona. Natomiast góry, w których spędziła w dzieciństwie bardzo dużo szczęśliwych dni, to dla niej ważne miejscie, którym chciałaby sie podzielić z partnerem teraz, gdy ich związek robi się poważny.
Dopiero, kiedy już do tego wszystkiego dojdą, a byc może zejdą jeszcze głebiej, będą w stanie wypracować rozwiązanie które wyjdzie na przeciw wszystkim ważnym potrzebom. Na przykład mogą umówić się, że w maju pojadą na Mazury spędzić czas z przyjaciółmi Krzyśka, ale zamiast wynająć z nimi domek, zorganizują sobie oddzielne lokum w okolicy, dzieki czemu Kasia będzie miała przestrzeń na zregenerowanie sił psychicznych. Dodatkowo wygospodarują czas tylko dla siebie we dwoje, a Krzysiek - wiedząc już, co ją trapi - zadba o to, aby Kasia nie czuła się zepchnięta na bok w towarzystwie. Za to w czerwcu wezmą dodatkowe dwa dni wolnego i pojadą w góry.
To wszystko niezawsze jest proste. Czasami potrzeby, które tkwią u źródeł jakiś naszych preferencji są głęboko ukryte i sami nie do końca zdajemy sobie z nich sprawę. Czasem żeby do nich dojść trzeba naprawdę otworzyć się na drugą osobę, co zawsze jest trudne, bo takie odsłonięcie się czyni człowieka podatnym na zranienia i napawa go lękiem. Dlatego warto zadbać o dobrą komunikację w związku i o zbudowanie bezpiecznej przestrzeni na tego typu rozmowy.
Oczywiście nie każda różnica ma jakieś ukryte, głębokie korzenie. Czasami po prostu ona prasuje ręczniki i jest to dla niej oczywiste, bo w jej domu zawsze się tak robiło, a on nie prasuje i koniec. Ludzie mają całe mnóstwo takich "oczywistości", z którymi idą przez życie wcale się nad nimi nie zastanawiając - dopóki nie zderzą się z "oczywistościami" drugiej osoby. Nie każde takie zderzenie wymaga grzebania sobie nawzajem w duszach, czasami aby wypracować wspólne rozwiązanie wystarczy wymienić się argumentami i racjonalnie je przeanalizować.
Ale nawet w sprawach prozaicznych, kompletnie pozbawionych drugiego dna warto dążyć do wspólnych rozwiązań zamiast walczyć albo unikać, prawda?

/Fot. unsplash

Image may contain: cloud and sky

czwartek, 3 października 2019

Ploteczki sąsiedzkie

Wybrałam się dziś do Pani z Zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej pogadać o ścianach. Konkretnie: o ich grubości. No i tak sobie siedzimy nad planem budynku i konstatujemy, że wewnątrz mieszkania mamy ścianę grubą na 64 cm (sic), natomiast ta oddzielająca nas od sąsiadki ma ledwie 25.
- No i dlatego tak wszystko słychać - mówi Pani z Zarządu
- No tak...
- Powiem ci tak między nami, jak tu jesteśmy tylko we dwie - dodaje - że ta twoja sąsiadka to mi kiedyś mówiła, że was słyszała. Mówiła mi, że się zastanawiała, czy interweniować, czy co. Ona wie, że masz męża nie Polaka no i że ona przecież nie może pozwolić żeby na ciebie rękę podniósł.
No i teraz zastanawiam się czy:
a. popukać się w głowę nad tymi stereotypami?
b. wpaść w kompleksy, że mój głos brzmi tak męsko (jako, że mój mąż nigdy swojego nie podnosi, cokolwiek słychać za ścianą, musi wydobywać się z mojego gardła)?
c. nauczyć się wyrażać swoje emocje nieco ciszej i krzyczeć szeptem, zanim pani sąsiadka jednak zdecyduje się interweniować?