Goście

niedziela, 23 lutego 2020

Nazwisko a normy społeczne

Może cześć z was nie wie, że w krajach muzułmańskich (a przynajmniej tych z okolic basenu Morza Śródziemnego - nie wiem jak np. w Indonezji - kobieta nie zmienia nazwiska po ślubie (facet z resztą też). W islamie ważne jest zachowanie jasności w kwestii linii krwi, dlatego nawet adoptowane dzieci nie zmieniają nazwiska. Podobnie nikt nie zmienia nazwiska w Hiszpanii (i chyba krajach Ameryki Łacińskiej): tam ma się po dwa nazwiska - po każdym z rodziców (chociaż nie mam pojęcia jak to działa, skoro każde z rodziców też ma dwa). We Włoszech również nikt nazwiska nie zmienia*. Natomiast w Polsce (między innymi), jak zapewne wszyscy wiecie, wychodząc za mąż kobieta przyjmuje nazwisko męża. Jest to - w mojej skromnej opinii - tradycja zakorzeniona mocno w patriarchalnym społeczeństwie, gdzie kobieta była przekazywana spod opieki (władzy) ojca pod opiekę (władzę) męża, a nazwisko w pewnym sensie wskazywało na jej przynależność.
Jak może zdołaliście się zorientować, nie jestem wielką fanką tradycji dla samej tradycji ("tradition - peer pressure from dead people" hehehe), jednak, kiedy musieliśmy z Szalonym Naukowcem zdecydować w temacie naszych przyszłych nazwisk, doszłam do wniosku, że podoba mi się idea posiadanie jednego, wspólnego. Widzę to jako symbol tego, że tworzymy teraz rodzinę, drużynę i że przynależymy do siebie. Z drugiej strony: pod czyim banerem to się odbędzie, nie ma wielkiego znaczenia. Jednak jako, że zawsze byłam przywiązana do swojego (panieńskiego) nazwiska, naturalnie zaproponowałam jeszcze-wtedy-nie-mężowi, żeby je przejął -na co on chętnie by przystał - gdyby nie to, że w Maroku nie ma prawnej możliwości zmiany nazwiska, z powodów, które podałam wyżej. I tak oto dorobiłam się nazwiska podwójnego.

A teraz do rzeczy.

Jako dziecko social mediów, niedługo po tym jak się zaręczyliśmy, zapisałam się do dużej, popularnej grupy facebookowej o tematyce ślubno-weselnej. I na tej grupie wspomniałam, o pomyśle przyjęcia przez (jeszcze wtedy) przyszłego małżonka mojego nazwiska. Mało mnie tam kobiety nie zjadły żywcem. Padały argument o męskości, o kastrowaniu faceta, o demonstrowaniu na siłę swojej niezależności oraz o leczeniu kompleksów (moich rzecz jasna).
I tak sobie myślę: jakie to smutne, że kompletnie arbitralne normy kulturowe wsiąkają w ludzi tak głęboko. Pełno wszędzie zasad typu "kobieta powinna to i to", "prawdziwy mężczyzna powinien być taki i taki", jakby jakieś zachowania czy postawy były atrybutami danej płci niczym genitalia (które swoją drogą także niekoniecznie są). No wiecie: kobieta ma biust, waginę i zmienia nazwisko, a facet ma penisa, owłosienie na klatce piersiowej i nie płacze. A najgorsze, że zaczyna się to już od urodzenia: róż, księżniczki i "jestem śliczna" dla dziewczynki, niebieski, superbohaterowie i "jestem odważny" dla chłopca. Ostatnio widziałam gdzieś w internecie atak na kobietę, która zdecydowała się wykorzystać ciuszki po starszym dziecku siostry, dla swojego - odmiennej płci. Wyobrażacie sobie? Nie mówiąc już nawet o podziale zabawkach na te przeznaczone dla chłopców i dla dziewczynek.
Dopóki takie normy dotyczą rzeczy w sumie nieistotnych jak to, kto przejmuje czyje nazwisko, albo jaki kolor bodziaka zakładamy noworodkowi - nie jest jeszcze tak źle. Zdecydowanie gorzej jest, kiedy uczymy dzieci, że dziewczynka ma być ładna, skromna i spolegliwa, a chłopiec silny, twardy i przebojowy. W ten sposób tworzymy kobiety, które boją się walczyć o swoje i mówić nie oraz mężczyzn, którzy popełniają samobójstwa wielokrotnie częściej niż kobiety, bo nie umieją sobie radzić z emocjami (tak, wiem, upraszczam).
A co z normami, które wymagają od kobiet zajmowania się domem i dziećmi, a od mężczyzny utrzymania tegoż domu; które wymagają od kobiet zakrywania ciała (żeby nie prowokowało), nie pozwalają im samodzielnie podróżować; które nakazują poślubić wybraną przez rodzinę (często obcą) osobę, stawiać wolę rodziców ponad własną; normami, które nakazują lub zakazują jedzenia konkretnych produktów albo narzucają picie alkoholu; albo normami, które wymagają okaleczania genitaliów dziewczynkom?
Nie wszystkie normy społeczne i uwarunkowania kulturowe są z gruntu złe. Wiele z nich natomiast ogranicza ludzi i narzuca im wzorce postępowania, które wcale nie są dla nich dobre. Dobra wiadomość jest taka, że każdy z nas ma rozum, który pozwala na krytyczną analizę i świadome odrzucenie (bądź przyjęcie) zasad, które narzuca nam społeczeństwo. Warto z tego korzystać.
Dlatego następnym razem zrobisz coś "bo tak się robi", zrezygnujesz z czegoś "bo kobiecie/mężczyźnie nie wypada", albo osądzisz kogoś w internecie "bo powinno być inaczej" - pomyśl.
* A jak jest z nazwiskami w innych krajach, których tradycje znacie?
Nie wiem, skąd pochodzi ta ilustracja, ja pierwszy raz widziałam ją na Blog Ojciec​ choć nieco przerobiłam ją na potrzeby tego wpisu

Image may contain: text

poniedziałek, 10 lutego 2020

Hintertux ponownie

Dziś dla odmiany od Maroka: Alpy. Góry jak to góry bywają humorzaste. Wczoraj było piękne słońce, dziś chmury, mgła, wicher i pozamykane wyciągi narciarskie.
W ogóle mieliśmy sporo szczęścia, że tu dotarliśmy, ponieważ podróżowaliśmy przez Monachium, do którego kilka godzin później odwołano wszystkie loty z Warszawy. Podobnie jak wiele innych lotów do Niemiec oraz wiele pociągów w Niemczech. Huragan Sabina pokrzyżował plany wielu Szalonym Naukowcom, których konferencja nas tutaj sprowadziła. Aż dziw, że nam nie, bo mój osobisty Szalony Naukowiec jest przecież magnesem na pecha wszelkiego rodzaju.
No ale nie chwalmy dnia przed zachodem, jeszcze trzeba stąd kiedyś wrócić.


















sobota, 8 lutego 2020

Mój subiektywny przewodni po Maroku - ulubione miejsca. Marakesz część trzecia

Jeśli chodzi o warte zobaczenia miejsca w Marakeszu, poza tymi, które już opisałam wcześniej tu i tu, wielkie wrażenie zrobił na mnie Dar el Bacha czyli pałac paszy - piękny, wzniesiony w 1910 riad: budynek na planie kwadratu/prostokąta z obsadzonym roślinnością dziedzińcem na środku. Jako, że mieszkał w nim pasza (taki dygnitarz państwowy), Dar el Bacha jest niesamowicie okazały: ma wiele pomieszczeń, o których przeznaczeniu może opowiedzieć nam strażnik. Część z nich jest niedostępna dla zwiedzających, gdyż w dalszym ciągu służy gościom państwowym. W tych częściach, które są przeznaczone do zwiedzania, można obejrzeć przepięknie rzeźbione ściany, drzwi i sufity. Część ścian oraz podłogi wyłożone są ozdobnymi kafelkami, z których niektóre mają unikalne i już nieprodukowane wzory. A skoro już o ścianach mowa, wewnątrz nich biegnie system odprowadzania wody, którego fragmenty można zobaczyć przy samej podłodze w postaci otworów, które wyglądają jak drzwi do domu Jerry'ego z kreskówki.
















Kolejnym miejscem, które bardzo mi się podobało, a należy być może do mniej znanych atrakcji turystycznych Marakeszu jest le Jadrin Secret czyli znowu riad, mniejszy niż Dar el Bacha i niedawno odrestaurowany z prawie całkowitego upadku. Z historią jego odnawiania można się z resztą zapoznać na miejscu. Tutaj także można obejrzeć prześliczny wewnętrzny dziedziniec poprzecinany zielonymi kafelkowymi, geometrycznie rozplanowanymi ścieżkami z wznoszącą się na środku okazałą altaną na planie ośmioboku, w której cieniu skrywa się niewielka fontanna. Na drugim czy trzecim piętrze jest tam kawiarenka, z której rozciąga się bardzo ładny widok na cały Jardin Secret oraz na dachy mediny, a nawet majaczące na horyzoncie góry Atlas.


  





poniedziałek, 3 lutego 2020

Zarządzanie pieniędzmi (a związek mieszany)


Pieniądze stanowią na tyle częsty powód konfliktów w parze, że kłótnie o nie są wręcz przysłowiowe. Wynika to z faktu, że ludzie wchodząc w związek, wnoszą do niego swoje - często sprzeczne - oczekiwania, wyobrażenia, preferencje i sposoby funkcjonowania często sprzeczne dotyczące wszystkiego od zarządzania pieniędzmi po sposób wieszania prania - a te pierwsze są dla większości ludzi po prostu ważniejsze. I z tego powodu naprawdę warto przedyskutować ten temat zanim podejmiemy Ważne Życiowe Decyzje.
Z racji swojej specyfiki, związki mieszane są narażone na konflikty na tle finansowym być może bardziej niż inne. Poglądy na temat zarabiania i wydawania pieniędzy (jak i na wiele innych rzeczy) zaczynają się bowiem kształtować już młodości w domu rodzinnym. Zawsze powtarzam, że człowiek po to ma rozum, żeby przeanalizować różne rzeczy, które mu wpojono i świadomie je przyjąć lub odrzucić, ale prawda jest taka, że nie każdy to robi, dlatego wiążąc się z osobą wychowaną w innym kręgu kulturowym, warto być świadomym zjawisk z którymi możemy się zetknąć.
Z jednej strony jest wiele kultur, w których od dzieci (zwłaszcza mężczyzn) oczekuje się wspierania finansowo rodziców lub/i rodzeństwa. W kulturze muzułmańskiej, z kolei, bardzo często mężczyzna jest odpowiedzialny za utrzymanie domu, podczas gdy kobieta swoje ewentualne zarobki zachowuje dla siebie. Dodatkowo członek rodziny żyjący w Europie jest często postrzegany jako bogaty (nawet jeśli wcale tak nie jest). Rodziny emigranta miewają rozbuchane oczekiwania materialne, a sam emigrant: poczucie, że powinien je zaspokajać. Czasem potrafi to przybierać dość skrajne formy kiedy pieniądze wysyłane są w sekrecie, a listy życzeń obejmują nowe smartfony, telewizory i markowe ubrania, a wszystko to odbywa się kosztem nowej rodziny. Nie mówiąc już nawet o sytuacjach, kiedy cała rodzina bierze udział w oszustwie wspierając wizowca, który łowi Europejkę, mającą stanowić źródło papierów i gotówki.
I dlatego także w związku multi-kulti takie ważne jest omówienie wizji zarządzania budżetem i nakreślenie jasnych, akceptowalnych dla obu stron zasad.
Wspominałam kiedyś, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiliśmy z Szalonym Naukowcem decydując się na wspólne zamieszkanie, było ogarnięcie podziału obowiązków domowych. Drugą z takich rzeczy było opracowanie zasad i szczegółów funkcjonowania wspólnego budżetu. Od tamtego czasu minęło z 6 lat i sporo się pozmieniało, ale w efekcie udało nam się wypracować system, który wg mnie jest optymalny (dla dwojga pracujących osób). Pozwala na wspólną kontrolę nad wydatkami, zapewnia przejrzystość i jasność, ale też pewien zakres niezależności.
Oto przepis:
1. Spis wspólnych wydatków. W tym kroku należy sporządzić listę wszystkich wydatków, które mamy zamiar ponosić razem: od czynszu, przez rachunki za media i internet, jedzenie, chemię domową, rozrywkę itd. To jest moment, kiedy trzeba przedyskutować jak bardzo wspólny budżet chce się mieć. My ostatecznie zdecydowaliśmy się włączyć tu prawie wszystko poza wydatkami na swoje hobby, wyjścia ze znajomymi (bez partnera), ciuchy i prezenty, ale w poprzednich latach bywało inaczej. Do tego wszystkiego trzeba doliczyć kwotę, jaką chcielibyśmy miesięcznie razem odkładać.
2. Podział. Gotową listę dzielimy. My zdecydowalismy się na podział proporcjonalnie do zarobków: wydaje mi się on bardziej sprawiedliwy niż pół na pół, ale taka opcja też jest możliwa.
Kwotę, która tu wyszła, każde przelewa na wspólne konto na początku miesiąca.
3. Część własna. Różnica pomiędzy wypłatą, a wartością uzyskaną w punkcie drugim stanowi budżet własny, którym każde dysponuje wedle uznania i z którego nie ma obowiązku się tłumaczyć. Umożliwia to ewentualną pomoc rodzicom czy rodzeństwu, ale nie kosztem własnej rodziny. Ewentualnie pozwala na nieskrepowane zakupy dowolnej natury bez stresu (ze strony) partnera
4. Komunikacja i feedback. Wszystkie większe wydatki przegadujemy - szczególnie te, które wymagają odkładania pieniędzy. Na koniec miesiąca waeto zrobić podsumowanie wszystkich rozchodów w stosunku do planu i na tej podstawie ewentualnie aktualizować na bieżąco budżet na kolejne miesiące.

Temat wysyłania rodzinie pieniędzy, zawsze wzbudza sporo emocji i gorących dyskusji. Żona i dziecko powinny być pierwsze; jak można matce nie pomóc; dawanie hajsu pazernym pasożytom jest nieakceptowalne; dla nich rodzina zawsze będzie najważniejsza; nie pozwalam na wysyłanie pieniędzy; gdyby mój facet oczekiwał, że przestanę pomagać mamie, musielibyśmy się rozstać

Kto ma racje?
Wiążąc się z facetem z importu trzeba pamiętać, że chęć wspierania finansowo rodziny jest zupełnie normalna. W wielu krajach system emerytalny jest bardzo słaby albo nie ma go wcale, podobnie z opieką zdrowotną. Dostęp do edukacji też bywa kosztowny. Twój chłopak czy mąż ma prawo chcieć pomagać rodzinie, zwłaszcza, że - jak wspomniałam wyżej - być może w kulturze z której pochodzi jest to standard i jest to od niego oczekiwane. Ma prawo nawet chcieć mieszkać w klitce i jeść byle co, po to żeby wysłać kilkaset euro miesięcznie do domu. Ma prawo chcieć wozić drogie prezenty, nawet tylko po to żeby się pokazać.
Ale związek tworzą dwie osoby i obie muszą się w nim czuć dobrze. Inaczej to po prostu nie ma sensu. Nie musisz się godzić na nic, co ci nie pasuje w imię różnic kulturowych i tego, że "oni tak mają". Masz prawo mieć swoje potrzeby i masz prawo oczekiwać, że rodzina którą wy (s)tworzycie będzie na pierwszym miejscu. Masz prawo chcieć mieszkać wygodnie, jeść smacznie, a nawet wyjeżdżać na wakacje. Nazwijmy takie oczekiwania naszą kulturą.
Jest wiele rodzin, które nie mają żadnych oczekiwań materialnych, a wręcz pomagają dzieciom na emigracji. Są takie, które mają problemy finansowe, zdrowotne itd, a są i takie, które po prostu chcą kasy i przedmiotów, na które mogłyby zarobić same. Są faceci (lub kobiety) z importu, którzy nic nie dają, są tacy, którzy robią to czasami i tacy, którzy robią to często i szczodrze. No i analogicznie: są partnerki (partnerzy), chętnie angażujące się w takie wsparcie i te kompletnie temu przeciwne.
Widzicie już do czego zmierzam? Czasem te dążenia po prostu są nie do pogodzenia. Można dyskutować, kto ma rację, porównywać kupowanie mamie leków lub siostrze smartfona z zabieraniem żony na randkę i przerzucać się rożnego rodzaju argumentami. Problem w tym, że nie ma dobrej odpowiedzi. Jedyne co można zrobić to poznać oczekiwania i plany drugiej osoby i próbować wypracować rozwiązania, które zadowolą oboje. Ewentualnie znaleźć kogoś bardziej kompatybilnego.

Fot. Unsplash

No photo description available.