Zaczęło się od tego, że wybraliśmy się na długi weekend nad jezioro. Wynajęliśmy domek w ośrodku z domkami w maleńkiej mieścinie na Warmii nad pięknym jeziorem Narie.
Najpierw spędziliśmy jakieś 6h pokonując trasę ok 250km, a głównie to stojąc w korkach.
Zaraz po przyjeździe Szalony Naukowiec natknął się na (pijanego) sąsiada opuszczającego domek obok, aby opróżnić pęcherz pod drzewem jakieś 25m dalej. (Domki mają toalety, jakby się ktoś zastanawiał).
Wieczorem ten sam sąsiad uraczył nas dwugodzinnym koncertem hiphopowym, który zakończył się moją interwencją tuż przed północą po tym jak cała okolica wysłuchała scyzoryk, scyzoryk, tak na mnie wołają (znam ten kawałek od podstawówki, ale nie miałam pojęcia że jest tak koszmarnie długi). Zamiłowanie rodaków do puszczania muzyki z telefonów na cały regulator, w miejscach publicznych pozostaje dla mojego męża nieodgadnioną zagadką natury.
Wczoraj z kolei dokonaliśmy rytuału grillowania kiełbasy. Niestety achievement #grill nie został odblokowany w pełni ze względu na brak karkówki w sklepie. #nexttime
Doprawdy zabrakło tylko częstowania wódką i ze mną się nie napijesz?, ale chyba się wesołemu towarzystwu skończyła.
Niezależnie od tego folkloru korkowo-grillowo-muzyczno-alkoholowego, muszę powiedzieć, że wyjazd udał się nam świetnie. Nie dość, że okolica przepiękna, a pogoda dopisała, to wszyscy byli dla nas bardzo mili i nie zetknęliśmy się z żadną nieprzyjemną sytuacją pomimo wyraźnie wyróżniającej się aparycji Męża z Importu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz