Goście

sobota, 18 lipca 2020

Podróże a zwierzęta czyli ethical travel

W ostatnim poście opowiadałam o małpkach i wężach na placu Jamaa El Fna, wspomniałam też o jeździe na wielbłądzie. Może jeszcze tego o mnie nie wiecie, ale kocham zwierzęta (jasne, że nie wszystkie, komarów np. w ogóle) i takie poczucie „kontaktu” z nimi. Jako dziecko chciałam głaskać wszystkie możliwe pieski w parku, ratowałam biedronki i ślimaki, kiedyś chciałam nawet hodować… muchę. Uwielbiałam też jazdę wozem do Morskiego Oka (zanim mnie ochrzanicie: to było 25 lat temu). Do dziś ciągnie mnie wszędzie, gdzie są zwierzaki: sanktuarium żółwi morskich, rafa koralowa, małpia dżungla na Zanzibarze, park motyli, ośrodek bocianów w Alzacji, oceanarium w Barcelonie, ogrody zoologiczne itd. itd – tylko od cyrków trzymam się z daleka.
(Nie)stety z wiekiem stałam się bardziej świadoma, że biznes turystyczny – tak ekscytujący dla mnie – dla zwierząt wiąże się ze zgoła innymi odczuciami.
Dlatego próbuję dokonywać właściwych wyborów: nie popłynęliśmy na oglądanie delfinów na Zanzibarze, po przeczytaniu na czym ono dokładnie polega; trzymam się z dala od  wszystkich zaklinaczy węży i opiekunów małp (poza pierwszym razem, kiedy jeszcze brakowało mi świadomości zarówno przyrodniczej jak i dotyczącej marketingowych strategii Marokańczyków); dążę do odwiedzania ośrodków, które pomagają zwierzętom zamiast na nich żerować (jak kilka wspomnianych wyżej); chętnie pacę za wstęp do parków narodowych. No i już nigdy nie pojadę wozem do Morskiego Oka. W ogóle jeśli już wchodzę w jakiś kontakt z naturą – dbam o to żeby jej nie szkodzić ani bezpośrednio (niszcząc, krzywdząc osobiście), ani pośrednio (finansowo zachęcając do tego innych).
A jednak nie potrafiłam sobie odmówić przejażdżki na wielbłądzie na pustyni. Na swoją obronę dodam, że wielbłądy – w przeciwieństwie do takich np. słoni – należą do zwierząt udomowionych, a więc są przystosowane do życia i pracy z ludźmi, a te na których jechaliśmy nie wyglądały na głodne chore ani zmęczone.

Niektórzy w ogóle mówią że ze zwierzęta w ten sposób zarabiają na swoja opiekę i wyżywienie. Bez tego miałyby o wiele gorsze warunki i nie wiadomo jak by skończyły. Na pewno jest to argument, który ma sens w przypadku konkretnych zwierząt (i raczej tylko z tych udomowionych i hodowanych przez człowieka, dzikie miałyby dużo lepiej pozostając tam, gdzie przynależą) - w sensie: one zarabiają na swoje utrzymanie i możne dzięki temu nie maja źle, ale może gdyby w ogóle nie było atrakcji tego typu, nie byłoby też tej opcji "gorzej"?
Nie wiem.
Może zawsze by była. Bo jak pisałam - wielbłąd jest gatunkiem udomowionym, praca czy przebywanie z człowiekiem jest dla niego właściwie naturalna - w przeciwieństwie do słoni, dzikich kotów w klatkach i całej reszty. Wiec może akurat w przypadku wielbłądów, koni, osiołków tak naprawdę liczy się własnie to: żeby swoim wyborem wspierać etycznych opiekunów, którzy dobrze traktują zwierzęta i wyznaczać jakiś taki standard "usług". Mam nadzieję, że tak jest i ze coraz więcej tak będzie do tego podchodzić


A skoro już mowa o etyce w turystyce, chciałabym Wam opowiedzieć o pewnym wspaniałym miejscu. Chumbe Island Coral Park to malutka wyspa po zachodniej stronie Zanzibaru i prywatny rezerwat przyrody. Na rezerwat składa się Sanktuarium Rafy Koralowej i Rezerwat Przyrody, który obejmuje porastający 90% wyspy ostatni nienaruszony zanzibarski suchy las tropikalny. Podłoże jest tu zbudowane jest z wapienia koralowego, więc rośliny, które tu rosną są bardzo wyjątkowe bo musiały się wyspecjalizować tak aby żyć właściwie bez dostępu do wód gruntowych – samą deszczówką lub wodą morską!
Namorzyny, czyli drzewa, które rosną w słonej wodzie
Krab pustelnik, czyli jeden z powodów, dla których z Zanzibaru nie wolno wywozić muszli

to są właściwie skamieliny

jak się bliżej przyjrzeć, można wypatrzeć takie cuda

Całość tworzy nienaruszający równowagi ekologicznej park, którego celem jest konserwacja przyrody (w tym rafy koralowej), badania i edukacja zarówno turystów jak i lokalnej społeczności. Na Chumbe można przyjechać tylko w ramach zorganizowanej wycieczki (bardzo ograniczona liczba miejsc) lub jako gość hoteliku, który widzicie na zdjęciu wyżej: składa się na niego kilka bungalowów, które są CAŁKOWICIE EKO: od zasilania energią słoneczną, przez zbiórkę deszczówki, naturalne jej oczyszczanie i wykorzystywanie np. w prysznicach po kompostowe toalety.

Jednodniowa wycieczka obejmuje wyprawę po wspomnianym wcześniej lesie z bardzo fajnym przewodnikiem, wejście na latarnię moską (fenomenalne widoki), snorkeling i pyszny obiad na tarasie przyrządzony z lokalnych produktów pochodzących z ekologicznie świadomych źródeł. Całość nie jest tania, ale myślę, że warto.

To ta latarnia, a niżej widzicie widoki rozciągające się z jej szczytu



Pyszności





Chumbe Island nie jest jedyną ciekawą, pro-przyrodniczą inicjatywą na Zanzibarze.
Na północy wyspy, czyli w okolicach miejscowości Nungwi można znaleźć Mnarani Marine Turtles Conservation Pond, czyli ośrodek ochrony żółwi morskich, które niestety w tej okolicy są tu celem polowań ze względu na swoje skorupy (żółwie szylkretowe) i mięso (żółwie zielone). Ośrodek zajmuje się ochroną żółwi, organizuje akcje czyszczenia i patrolowania plaży i prowadzi działania edukacyjne dla turystów i lokalnej społeczności. Na miejscu można poczytać całkiem sporo o gatunkach żółwi, ich anatomii, rozróżnianiu gatunków itd. Zobaczycie tam też szkielet humbaka.
Jeśli chodzi o żółwie i ich ochronę, to pracownicy ośrodka zbierają żółwie jaja złożone na niedalekiej wyspie (na plaży w Nungwi żółwie już ich nie składają), zwożą je do ośrodka, aby małe żółwiki mogły się w spokoju i bezpiecznie wykluć – są tu specjalne skrzynie z piaskiem, przeznaczone do tego celu. Następnie pracownicy i wolontariusze niańczą je w zasłoniętych siatką przed ptakami baliach z wodą – co stanowi przeuroczy widok –  a gdy skończą rok: w naturalnej lagunie.







Młode żółwie przypłynęły sprawdzić, czy to pora karmienia
Kiedy żółwie już podrosną na tle, że ich szanse na samodzielne przeżycie są naprawdę duże: są wypuszczane do Oceanu Indyjskiego. Ośrodek zajmuje się też zbieraniem rannych i chorych żółwi od okolicznych rybaków i leczeniem ich. One też ostatecznie są wypuszczane do oceanu.
Co ważne, niedaleko jest jeszcze drugi, pozornie podobny ośrodek, który jednak nie zajmuje się ono ochroną żółwi, ale zamiast tego po prostu trzyma je w naturalnej lagunie i oferuje możliwość pływania z nimi. Nie sądzę, żeby towarzystwo hałaśliwych, wysmarowanych kremami z filtrem ludzi było miłe tym sympatycznym stworzeniom, więc zdecydowanie polecam to pierwsze miejsce, jeśli kiedyś znajdziecie się na Zanzibarze.

1 komentarz:

  1. Ja uwielbiam Marineland w Antibes (Francja). Zdaję sobie sprawę z tego, że park ma wielu przeciwników, którym nie podoba się trzymanie orek i delfinów w niewoli, ale warto również pamiętać, że Marineland robi wiele dobrego dla środowiska. Jedną z ich misji jest pomaganie lokalnym żółwiom - strzegą plaż, na których złożone zostały jaja, pomagają małym żółwikom w sposób podobny do opisanego przez Ciebie, a także doprowadzili do tego, że w okolicy wolno używać tylko i wyłącznie sieci rybackich z TED, czyli turtle excluder device. Marineland to również duże centrum medyczne dla zwierząt morskich, które otwarte jest 24h na dobę i ma mobilnych weterynarzy, których można wezwać na morze w dowolnym momencie. To także centrum rehabilitacji dzikich zwierząt. :) Dodatkowo kilkanaście razy w roku organizują sprzątanie okolicznych plaż.

    OdpowiedzUsuń