Na początek moje urodziny.
Świętowanie urodzin w mojej rodzinie i przyległościach czasami trwa kilka dni. Tak było i tym razem. Sam dzień U wypadł w czwartek, ale obchodziliśmy je z Mh aż do niedzieli, a potem jeszcze w kolejny weekend z rodzicami. No ale po kolei. W czwartek przykazano mi wyjść z pracy wcześniej, zostałam zabrana na lody Nicecream (mniam) a następnie zaprowadzona bardzo okrężną drogą do... Horror House'u. To było coś! niby tylko 15-20 minut ale jakie emocjonujące! Darłam się jak opętana, Mh z resztą też (chociaż twierdzi, że nie). Nie powiem dokładnie co się działo, na wypadek gdyby jednak ktoś tego bloga czytał i nie chciał spoilerów ;) Powiem tylko, że kompletna ciemność, latarka o żarówce wielkości ziarenka piasku (i podobnej sile) i niesamowici aktorzy naprawdę odnoszą niesamowity efekt. Polecam ludziom o raczej mocnych nerwach. W teorii przyjmują grupy od 2 do 6 osób, ale moim zdaniem dwie-trzy to optymalna liczba, większa liczbą nie ma sensu bo nie będzie dość strasznie.
Z horror House wyszliśmy zlani potem (również dlatego, że było tak okropnie gorąco, a był to jeden z gorętszych dni tego lata). Poinformowano mnie, że wracamy do domu, żebym mogła się przebrać w jakieś przyzwoitsze ciuchy przed kolacją. No i poszliśmy, ja wielce ucieszona wizja prysznica. Gdy weszliśmy do domu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to zamknięte drzwi do łazienki. Ci którzy mają kota i kuwetę w łazience wiedzą co to znaczy ;) rzuciłam się je otworzyć i dopiero gdy to zrobiłam kątem oka zauważyłam ruch w salonie... pamiętacie że własnie wyszłam z Horror House'u? zawał serca murowany. A to byli goście z okrzykiem "happy birthday" na ustach. Niespodzianka była totalna: kompletnie, w najmniejszym stopniu się nie spodziewałam! Mh przygotował przekąski (chrupki, orzeszki, rollsy z Pizzy Hut) i jedzenie (hinduskie) oraz zaplecze do robienia drinków którego nie powstydziłby się bar... Był też tort. A raczej dwa :O
Mimo, że na przyjęciu zabrakło kilku osób, które chciałabym na nim widzieć, to były chyba najlepsze urodziny jakie miałam. Okazało się, że jednak to nie prezenty to sprawiają (niespodzianka).
Następnego dnia - nadal w ramach niespodziankowych knować Mh - wypożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy na wycieczkę. Mh co prawda proponował Kampinos, ale tam można dojechac autobusem więc zasugerowałam Kazimierz i tam się wybraliśmy. Był to kolejny upiornie gorący dzień ale niesamowicie przyjemny. Kazimierz jest znacznie przyjemniejszym miasteczkiem niż to zapamiętałam, a wąwóz korzenny jest niesamowity! W drodze powrotnej zajechaliśmy do Wilgi, gdzie spędzałam wakacje w dzieciństwie, próbując odnaleźć jakieś znajome mi miejsce. Bez skutku ;) z pomocą internetu odnalazłam tylko miejsce, które - jak sądziłam od lat - było znajome, ale okazało się, że jednak nie. Najwyraźniej na początku lat 90 były tam dwie budki z frytkami.
Wróciliśmy i natychmiast poszliśmy spać, aby w sobotę wstać o 5 rano i złapać pociąg do Gdańska. Jednodniowe wycieczki do Gdańska zaczynają powoli stawać się tradycją i zaczynają też mieć swój stały przebieg: pociąg o 6.20, spacer przez starówkę do zielonej bramy celem zakupienia biletu na rejs do Sopotu, śniadanie w knajpce Kos na Piwnej, kolejny spacer, rejs - podczas którego niezależnie od tego jak jest gorąco, zawsze można zmarznąć na dziobie - spacer po plaży (opcjonalnie z kąpielą tego z nas które lubi się kąpać w morzu), spacer po Sopocie lub wzdłuż plaży, kolejka do Gdańska, obiad albo w Gdańsku albo jeszcze w Sopocie, kolejne spacery, zakupy bursztynowe, zwiedzanie bazaru dominikańskiego (bo jakoś ostatnio trafiamy w czasie jego trwania) i powrót pociągiem ok 19. Uwielbiam te wycieczki! A tym razem znalazłam na bazarze dominikańskim stoisko ze szklana biżuterią, którego szukałam od kiedy natknęłam się na nie przy okazji wystawy storczyków jakieś 5-6 late temu.
Dwie wspaniałe wycieczki, było naprawdę super! A tydzień później poszliśmy z moimi rodzicami na urodzinową kolację, zaproponowaliśmy Trattoria Ruccola, którą bardzo lubimy i ku naszej radości i moi rodzice ją polubili :)
A teraz niestety zostałam słomianą wdową, Mh wyjechał na prawie 3 tygodnie, które spędzę nadrabiając zaległości serialowe (a lista jest dłuuuga) i na planowaniu szczegółów naszej wycieczki do Portugalii, która już za niecały miesiąc!
Ale fajne świętowanie! A co do Horror House - już szukam, gdzie to :-D
OdpowiedzUsuńw Warszawie przed pandemią były dwa (teraz nie wiem), ale sądzę że nie jesteśy jedynym miastem, które coś takiego posiada
Usuń