Goście

czwartek, 13 sierpnia 2020

Podwójne standardy

Wiecie czego nie lubię najbardziej na świecie? Jajecznicy na pomidorach. A zaraz po niej wielu innych rzeczy, między innymi: podwójnych standardów.
Podwójne standardy są wtedy, gdy stosujemy różne zasady (dla różnych osób lub grup), w identycznych sytuacjach. Czyli, że pewne zachowania/postawy są akceptowane lub oczekiwane u niektórych grup społecznych (lub osób), ale nie u innych.
Na przykład:
kiedy kobieta musi w mniejszym lub większym stopniu zakrywać swoje ciało, a facet może spacerować w szortach i t-shircie, a nawet bez tego ostatniego (ten przykład sobie zapamiętajcie, jeszcze do niego wrócimy);
kiedy para hetero może sobie na ulicy okazywać uczucia, a para homo: nie;
kiedy mężczyzna z bogatym życiem seksualnym jest męski maczo, podczas gdy kobieta to puszczalska i się nie szanuje;
kiedy kobieta zostająca w domu z dzieckiem jest spoko (poza mamusiowymi grupami na fejsie, ale to jest w ogóle inny temat), a robiący to mężczyzna jest niemęski; 
kiedy kobiece nieogolone nogi to okropność, a męskie: norma;
kiedy płacenie przez mężczyznę na randce to coś naturalnego i oczekiwanego, a odwrotnie: skandal i brak szacunku.
I tak dalej, listę można by ciągnąć w nieskończoność. A to dopiero przykłady podwójnych standardów na poziomie społeczeństwa. Z tym samym mamy do czynienia w związkach, kiedy na przykład:
on nie może mieć koleżanek, a ona ma kolegów (lub odwrotnie);
On flirtuje przy każdej okazji, a jej nie wolno;
jej rodziców odwiedzają regularnie, jego wcale;
on wychodzi wieczorami, ona nie może;
ona decyduje się zostać w domu z dziećmi, on nie może bo obowiązkiem mężczyzny jest zapewnić byt rodzinie (nie mówię tu o sytuacjach, kiedy para rozważyła obie opcje i po prostu ta obojgu bardziej pasuje).
Stosowanie innych standardów wobec siebie, a innych (sztywniejszych) wobec drugiej osoby bywa też nazywane hipokryzją ;)

Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że ludzie co do zasady są równi i albo coś wolno każdemu, albo nikomu (co do zasady, wiadomo, że są wyjątki, jak karetka na sygnale).

Z podwójnymi standardami jest jak z resztką jajecznicy na brodzie - niekoniecznie sobie zdajemy sprawę z tego, że je mamy.
Nie zastanawiamy się nad tym za często. Albo gorzej: uzasadniamy różnice w traktowaniu ludzi na rozmaite dziwne i pokrętne sposoby. Często - zwłaszcza jeśli nierówno traktowane są płcie - odnosząc się do biologii. Tak, kobiety i mężczyźni różnią się genitaliami, gospodarką hormonalną, a nawet - odrobinę - budową mózgu. Ale co z tego? Czy to sprawia, że nie są równi jako członkowie społeczeństwa albo jako partnerzy w związku?
Innym "argumentem", za podwójnymi standardami, który często się pojawia to: przecież tak po prostu jest, zawsze tak było, to jest normalne albo odwrotnie: przecież to nienormalne/nienaturalne. Tylko problem w tym, że to że jakoś "zawsze" było, nie znaczy że jest to dobre i właściwe. Normy społeczne - nie mówiąc już o zasadach funkcjonowania związku dwóch osób - tworzą i zmieniają ludzie. To nie jest coś stałego, niezmiennego, wykutego w kamieniu. Jakiś czas temu normalne było niewolnictwo, segregacja rasowa albo to, że kobiety nie mogły głosować albo studiować na uniwersytetach. Czy nadal jest? No właśnie.
W ogóle normalność jest pojęciem bardzo względnym. To co w jednym społeczeństwie w danym czasie jest uznawane za normalne, w innym (społeczeństwie lub czasie) nie jest - już to dowodzi, że brak tu jakiejkolwiek obiektywności. A jeśli nie ma normalności obiektywnej, jaki jest sens odnosić się do niej i na jej podstawie ustalać jakiekolwiek standardy zachowań i to różne dla różnych grup? Z jakiej chociażby racji nazywamy jedną miłość normalną, a inną nienormalną? Jedyną obiektywną granicą jest krzywda drugiej osoby i do póki ona nie ma miejsca, żadna ocena pod względem normalności, nie powinna mieć w ogóle żadnego znaczenia jeśli chodzi o regulację życia społecznego albo o prawo.

Na szczęście z podwójnymi standardami we własnej głowie (podobnie jak z różnymi krzywdzącymi normami społecznymi, ale to inny temat) można walczyć. A pierwszym krokiem powinno być uświadomienie sobie ich obecności w nas samych.
Dlatego myślę, że niezwykle ważna jest autorefleksja i to, żeby zadawać sobie pytanie Dlaczego? Dlaczego uważam, że tak powinno być? Czy są jakieś racjonalne powody dla których kobieta powinna golić nogi i nie powinna mieć za wielu partnerów seksualnych, a facet powinien płacić za randki i nie powinien iść na urlop wychowawczy? Nie mówię tu o indywidualnych preferencjach, mówię o ogólnie panujących zasadach.

To nie zawsze jest proste.
Dla mnie jakoś łatwiej jest na poziomie jednostkowym. Zawsze, kiedy odkrywam w sobie jakieś oczekiwania względem męża zadaję sobie pytanie, czy sama jestem w stanie to samo zrealizować? Kiedy na przykład oczekiwałam, że zaakceptuje on moich kolegów, przemyślałam gruntownie, czy będę w stanie zaakceptować jego koleżanki. Gdybym nie była, wymaganie tego od niego byłoby czystą hipokryzją.
Nieco gorzej mi idzie na poziomie norm społecznych. Wracając do przykładu z zakrywaniem ciała: kilka lat temu Szalony Naukowiec zapytał mnie, czy w Polsce kobiety mogą chodzić po ulicach topless, a jeśli nie, to dlaczego faceci mogą. Zaskoczył mnie mocno tym pytaniem. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, przecież to takie oczywiste, że kobiety nie powinny pokazywać cycków. Przecież piersi to intymna część ciała, wzbudzająca pożądanie... A potem dowiedziałam się więcej o muzułmanach i usłyszałam od kilku osób, że kobieta powinna być skromna, unikać eksponowania wszystkiego co atrakcyjne, bo wtedy nie prowokuje mężczyzn*. Zdałam sobie sprawę, że w wielu krajach kobiety zakrywają znacznie więcej niż biusty - chociażby coś tak dla nas neutralnego jak włosy - a faceci wcale nie. I to mi uświadomiło, totalny relatywizm i uznaniowość takich norm. I wtedy doszłam do wniosku, że oczekiwanie od kobiet, że będą zakrywały włosy, ramiona czy łydki nie różni się NICZYM od oczekiwania, że zakryją biusty.
Jeśli macie jakieś wątpliwości w tym zakresie,  zajrzyjcie na zapisane story TOPLESS u @Segritta, ona świetnie wyjaśni Wam ten temat.

*Uwaga: nie mówię, że takie jest stanowisko islamu albo, że wszyscy muzułmanie tak uważają. Mówię tylko o argumencie, który usłyszałam kilkakrotnie i który dał mi do myślenia.

Z czasem jest trochę łatwiej. Krytyka (nie krytykanctwo!) zastanych norm i konwenansów wchodzi w krew. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie dlaczego tak ma być i niezadowalanie się byle jakim wyjaśnieniem (bo taka jest rola kobiety/mężczyzny, bo to jest kobiece/męskie, bo zawsze tak było, bo nie wypada) staje się nawykiem. Ale wymaga to stałej pracy nad sobą , pewnej dyscypliny umysłowej i wiecznego rzucania samemu sobie wyzwań. Czy warto podejmować ten wysiłek? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz